Miniony tydzień przyniósł zbliżony wolumen treningowy w stosunku do poprzedniego. Był on niższy o niecałe 20 minut. Przepracowałem w sumie 9 godzin i 46 minut, z czego na bieg przypadło 5 godzin i 17 minut, na rower 2 godziny i 40 minut, na rozciąganie 37 minut, zaś na poranną rutynę 1 godzina i 11 minut. Znowu… bez pływania.
Inwentaryzacja
Po tym tygodniu czuję wiatr w żaglach. Czuję jakby przełączyła się jakaś dźwignia – szybkość się zwiększyła, zaś tętno spadło. Jest to bardzo pozytywny objaw, bo czuję, że mogę wykonać więcej jakościowej pracy, zamiast po prostu robić kilometry. Mam wrażenie, że etap koncentracji tylko i wyłącznie na budowaniu bazy mam już definitywnie za sobą i mogę koncentrować się na czymś innym.
Co jest bardzo budujące, to sobotnia zakładka – przebiegłem 3,5km w tempie 5:05 i… spokojnie mogłem lecieć dalej. Wypełniłem założenie treningowe, ale gdybym chciał, pobiłbym swoją życiówkę na dystansie 5km i to po 45 minutach żwawej jazdy na rowerze. Nie mam ciśnienia na bicie rekordów, niemniej jednak perspektywa takiej możliwości jest po ludzku… przyjemna. I cieszy.
Od początku roku pogorszyła się statystyka snu – średnio spałem mniej niż 7 godzin na dobę. Przy braku treningu byłoby to być może wystarczające, jednak obecnie jest to za mało. Dopiero od tygodnia śpię średnio 8 godzin. W związku z tym moje ciało nie nadąża z regeneracją i w środę musiałem odpuścić, zaś po treningu sobotnim złapała mnie infekcja. I to… momentalnie. Następnego dnia (kiedy piszę te słowa), jest już znacznie lepiej, niemniej jednak jest to niepokojący sygnał.
Ostatnio w spółce księgowej i w spółce prawniczej działo się bardzo dużo, więc długie godziny pracy nie ułatwiły regeneracji. Tak to jednak wygląda w przypadku amatora – kiedy żyjesz z czegoś innego niż sport, potrzeba więcej samodyscypliny, żeby móc zrealizować wszystkie cele. To jest też celem niniejszej serii – pokazanie jak to wkomponować i jak z tym żyć.
Tydzień 5: 30 stycznia – 5 lutego
30 stycznia: 1 godzina i 3 minuty biegu, łącznie 11 kilometrów. Wieczorem niecałe 17 minut rozciągania.
31 stycznia: 1 godzina na trenażerze, trening FTP 2×15 minut, bez Zwifta, więc nie znam dystansu.
1 lutego: #ekodojazd – rano 1 godzina i 41 minut na dystansie 16,73km, a wieczorem 1 godzina i 47 minut na dystansie 16,38km. Na niskim tętnie. Bardzo polubiłem tę formę aktywności!
2 lutego: 20 minut rozciągania. Czułem przeciążenie, więc odpuściłem trening sportowy.
3 lutego: 27 minut biegu na dystansie 5,13km. Mocny bieg. Wróciłem do domu po 22, jednak trening trzeba było wykonać.
4 lutego: 55 minut na trenażerze na dystansie 27,28km. Trening FTP – 2×15 minut.
5 lutego: zakładka – 45 minut na rowerze na dystansie 23,04km, po czym od razu bieg niecałe 17 minut i 52 sekundy na dystansie 3,51km. Cały trening na wysokiej, startowej intensywności. Od razu po treningu zaczęła mnie rozkładać infekcja.
Przemyślenia
Sen, sen, sen – to będzie punkt skupienia w kolejnym tygodniu. Jest on koszmarnie ważny, bo jednak wpływa nie tylko na regenerację po treningu, ale i na odporność. Bez tej ostatniej nie ma szans utrzymać ciągłości procesu. Stąd nie ma przebacz – trzeba chodzić wcześniej spać.
Tutaj jednak wracam do początku, czyli do nawyków. Gdzieś ta rutyna wczesnego odcinania się od urządzeń elektronicznych odeszła do lamusa. Trzeba ją stamtąd wyciągnąć i zrobić z niej użytek.
Zdrowotnie ten tydzień jest może średni, natomiast pod kątem wyników jestem z niego bardzo zadowolony, bo ta wydolność jest znowu na innym poziomie. Bardzo przyjemnie jest obserwować ten progres. Nie widać go z dnia na dzień, jednak przy obserwacji z tygodnia na tydzień czuję jak to się kształtuje. Satysfakcja jest, nie ukrywam, ogromna.
Polubiłem #ekodojazd, jako alternatywną formę dotarcia do pracy. Co prawda, jak przy każdym biegu, najgorsze jest pierwsze 15-20 minut, Później, kiedy ciało jest już rozgrzane i przyzwyczai się do dyskomfortu związanego z wysiłkiem, jest dużo łatwiej.
Ekspozycja na zimno
W tym tygodniu na luzie wytrzymuję w beczce 2 minuty. Najgorsze jest pierwsze 30 sekund, później jest już tak naprawdę wszystko jedno. Nie wiem z czego to wynika, ale dużo łatwiej jest mi wytrzymać czas w stojącej zimnej wodzie niż pod prysznicem. Mimo że ta stojąca woda ma niższą temperaturę niż ta wydobywająca się ze słuchawki.
Powyżej film dokumentujący pierwsze niespełna 45-sekundowe starcie z beczką. Jak słychać wrażenia ambiwalentne.
Chwilowo wstrzymuję zimne kąpiele, do momentu kiedy nie poczuję się całkowicie zdrowy. Hormeza jest genialna, ale nie kiedy układ odpornościowy walczy z chorobą.
No Comments