Ruszam z cyklem „Pierwszy Ironman 2022”. Niniejszy wpis zainicjuje cotygodniowe podsumowanie cyklu treningowego. Amatorsko. Szczerze. Szczerze i bez ściemy. Tak dokładnie, jak tylko potrzeba.
Pierwsze trzy tygodnie były pewnym preludium – okresem, kiedy aktywność celowo wyciszyłem, aby zregenerować się po intensywnej końcówce roku, ale i nabrać wiatru w żagle. Czemu tak? Czasem narzucam sam na siebie zbyt dużą presję w zbyt wielu obszarach życia i wtedy się wypalam. Działanie w biznesie, sporcie, nauce i życiu prywatnym na 110% jest możliwe, ale nie jednocześnie i długoterminowo powoduje wyniszczenie. Aby zapobiec takiej sytuacji celowo wychodzę z ograniczeń reżimu treningowego i przestawiam w nieco łagodniejszy tryb regeneracji.
Rok 2022 będzie na pewno bardzo intensywny, bo zarówno w biurze rachunkowym, jak i kancelarii prawnej jest bardzo dużo pracy. Projekt #fitzabiurkiem to w największej mierze praca nad sobą, nad własnymi możliwościami i ograniczeniami. Ostrzenie piły, żeby być gotowym na więcej wyzwań. Dlatego w tym zakresie również dokręcam śrubę.
Zanim przejdę do podsumowań poszczególnych tygodni, ważna jest jedna rzecz – każdy dzień zaczynam od tej samej rutyny, na którą składają się:
- 15 minut medytacji;
- 5-10 minutowy trening, czyli:
- rozciąganie – pełny przysiad, a także skłon na prostych nogach, oba po ~2 minuty,
- 20 pompek,
- ~2 minuty deska.
- 15 minutowej praktyki technik oddechowych Wima Hofa;
- zimny prysznic.
Rozciąganie i oddychanie wykonuję na macie do akupresury, chyba że akurat nie mam jej ze sobą. Czasem mogę niektóre elementy skrócić, kiedy dysponuję mniejszą ilością czasu. Jest to jednak niezwykle rzadka sytuacja.
Tydzień 1: 01 – 08 stycznia
Ten tydzień stał pod znakiem wyjazdu. Byłem w Egipcie – naładować baterie słońcem i odpocząć przed bardzo intensywnym rokiem.
Cały wyjazd upłynął pod znakiem spacerów – każdego dnia robiłem dystans między 10 a 20 kilometrów pieszo. Nie uwzględniam ich w wysiłkach sportowych, bo to nieco inny rodzaj aktywności, a w zasadzie inna intencja mu towarzysząca.
Ze sportu zrealizowałem:
- 2 stycznia: trening siłowy (26 minut, cała “góra” ciała).
- 3 stycznia: bieg o łącznym dystansie niespełna 6,5km. Rekreacyjne pływanie w morzu (20 minut).
- 4 stycznia: trening siłowy (26 minut, cała “góra” ciała), po którym zrobiłem 22 minuty interwałów na rowerze (2 x 8 serii: 30 sekund full, 1 minuta lekko, z około 5 minut przerwy między nimi).
- 6 stycznia: rekreacyjne pływanie w morzu, 40 minut.
- 7 stycznia: rekreacyjne pływanie w morzu, 50 minut.
Tydzień 2: 09 – 15 stycznia
Po powrocie z wyjazdu miałem mnóstwo energii, natomiast planowałem całkowicie przeznaczyć kolejny tydzień na odpoczynek od treningów wytrzymałościowych. Planowałem, bo… nie w pełni się to udało.
- 9 stycznia – najpierw 4km rozgrzewkowego biegu, po czym 5km bardzo szybkiego biegu bez koszulki przy -5 stopni na dworze. Było przyjemnie, a dodatkowo pobiłem swoją życiówkę na 5km – nieco ponad 26 minut zajęło mi pokonanie tego dystansu.
Tydzień 3: 16 – 22 stycznia
W tym tygodniu zacząłem wracać do regularności i zwiększyłem nieco obciążenie treningowe.
- 16 stycznia – 24 kilometry biegu (2:18 całościowo, średnim tempem 5:45). Mocny bieg, po którym czułem się niesamowicie dobrze. Tempo jak na mnie zawrotne na tym dystansie, życiówka na półmaraton, a jednocześnie byłem dalej tego dnia świeży.
- 17 stycznia – trening siłowy (27 minut, cała “góra” ciała).
- 18 stycznia – 15 minut rozciągania i ćwiczeń koordynacyjnych.
- 19 stycznia – trening siłowy (28 minut, cała “góra” ciała).
- 20 stycznia – lekki bieg – 9 kilometrów (1:03 całościowo, średnim tempem 6:36)
- 21 stycznia – 45 minut lekkiego rozjazdu na trenażerze – 23 kilometry.
To już był całkiem przyzwoity tydzień, w trakcie którego zrozumiałem, że danie sobie czasu na odpoczynek jest równie ważne, jak same treningi. Paradoksalnie to wtedy zbiera się właściwe efekty swojej pracy.
Przemyślenia
Utwierdziłem się w przekonaniu, że wykonywanie małych kroków każdego dnia to podstawa do sukcesu. Rok do roku widzę bardzo duży postęp.
Mały disclaimer: nie mam ani specjalnie uszytego na miarę planu treningowego, ani dietetycznego. Wszystko planuję i opracowuję sam na bazie wiedzy pozyskanej na przestrzeni wielu lat z książek, forów dyskusyjnych oraz szeroko pojętego śledzenia branży sportowej. Czy polecam tę metodę? To zależy od celów.
Rozpocząłem przygodę ze sportami wytrzymałościowymi ze specyficznych powodów. Nie dlatego, że chciałem startować w triathlonie (mam na koncie jeden start, a więcej o nim tutaj). Powodem nie była też chęć zrzucenia wagi. Ani lepsze samopoczucie. Zacząłem biegać, bo… chciałem wzmocnić swoją psychikę. Tylko i wyłącznie.
W marcu 2019 roku pierwszy raz wyszedłem na mróz, żeby przebiec 300 metrów i… stwierdzić, że nigdy więcej nie będę biegał. Biegam jednak do dziś.
Czego się nauczyłem po drodze? Że nie warto się poddawać i wątpić we własne możliwości. Kiedy zaczynałem, moją wytrzymałość można było opisać za pomocą tytułu kultowej piosenki Lady Pank – mniej niż zero. Z czasem jednak się ona budowała. Nie przyszło to szybko. Aby dojść tu gdzie jestem dziś musiałem zmienić swoje nawyki oraz przebudować swoje życie.
Czy było warto? Jasne, że tak! Głównym elementem tego było zrzucenie 17kg wagi – na początku 2020 roku ważyłem 97kg, na początku 2022 roku ważę 80kg. Oprócz oczywistych aspektów estetycznych doszły jeszcze dwa dodatkowe – wzrost poczucia kontroli nad własnym życiem oraz O NIEBO lepsze samopoczucie.
Gdyby kiedykolwiek zdarzyło się tak, że zboczę z trasy i będę potrzebował na nowo przypomnieć sobie o co chodzi, widzę to jak poniżej.
No Comments